wtorek, 19 czerwca 2012

Mszyce - Plan B

Niestety, napar ziołowy nie pomógł. Co prawda zioła ożywiły roślinki, natomiast nie wykurzyły okropnych robali.

Z daleka nie wygląda to źle, ale uwierzcie, z bliska widać mnóstwo małych poruszających się odwłoków! Brr...

Nadszedł czas na wypróbowanie planu B. Długo się zastanawiałam, która opcję wypróbować. Czytałam książki, przeszukałam cały internet czytając polskie i angielskie artykuły. Wybrałam sposób, który najczęściej opisywano. W życiu nie wpadłabym na to, że jednym z najbardziej znanych sposobów na walkę z mszycami jest szare mydło :) Pisano, że trzeba przygotować roztwór wody z szarym mydłem, a następnie należy spryskać nim roślinki, nie oszczędzając wstrętnych robali.

Na początku przygotowałam odpowiednio mydło. Pamiętajcie, że możecie użyć jedynie zwykłego szarego mydła, wszystkie inne perfumowane z barwnikami mogłyby zaszkodzić roślinkom. Zwykłe szare mydło jest biodegradowalne i nie powinno pogorszyć stanu rzeczy. Mydło starłam na tarce, a następnie połączyłam z ciepłą wodą. Cały roztwór przelałam do spryskiwacza, wymieszałam i zostawiłam do ostygnięcia.

Starte szare mydło i spryskiwacz z ciepłą wodą.

Po paru godzinach przystąpiłam do wdrożenia planu B w życie. Dokładnie spryskałam roślinki, nie zapominając również o pąkach, bo podejrzewałam, że w środku pąków również mszyce mogły się zagnieździć. Już po paru godzinach wiedziałam, że tą walkę wygram ja :) Nie ciesząc się zbyt szybko, spryskałam roślinki jeszcze przez kolejne dwa dni. Poniżej pokażę roślinki zaraz po spryskaniu, a w następnym poście opiszę finał walki z robalami!

Spryskane roślinki. Na liściach i łodygach widać roztwór z szarego mydła.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Potrzeba jest matką wynalazków...

No właśnie... Nie musiałam długo myśleć nad kolejnym eksperymentem. Powód znalazł się sam. Pewnego dnia (a dokładniej wczoraj) na balkonie na moich roślinkach zauważyłam czarne paskudztwo. Nie wiedziałam do końca, ale podejrzewałam jaki szkodnik zaatakował moje roślinki. Szybko sprawdziłam w internecie i moje obawy potwierdziły się. Paskudne mszyce zaatakowały dwa rodzaje roślinek - dziwaczki i próbują zaatakować surfinie. Pozostałymi roślinkami nie zainteresowały się. Jest to dla mnie okropna sytuacja, bo strasznie brzydzę się takimi robalami. Na samą myśl wszystko zaczyna mnie swędzieć. Trzeba było zacisnąć zęby i obmyślić jakiś plan działania. Wszystkie środki chemiczne odpadają, bo po pierwsze jestem alergiczką a po drugie po co się truć. W książkach i internecie znalazłam parę ekologicznych sposobów. Na początek wybrałam sposób najmniej śmierdzący :) Mowa o naparze z pokrzywy i piołunu. Więc do dzieła.

Dziwaczki
Na żywo wygląda to o wiele gorzej...
Jak widać od spodu roślinki nie ma jeszcze tragedii
W przypadku surfinii widać początki ataku mszyc

Do przygotowania naparu użyłam torebki z pokrzywą oraz łyżeczkę sypkich ziół piołunu. Przygotowaną mieszankę zalałam wrzątkiem. Poczekałam 2 godziny. Przecedziłam napar, a następnie wlałam go do spryskiwacza. Tak przygotowaną wystudzoną miksturą spryskałam obficie roślinki. Przez kilka następnych dni będę spryskiwać roślinki świeżym naparem i pozostaje mi obserwować czy liczba okropnych szkodników maleje.



Nie ma się co załamywać, jeżeli napar z pokrzywy i piołunu nie zadziała na mszyce to zastosuję plan B :) Tak czy siak, taka ziołowa mieszanka korzystnie wpłynie na roślinki, odżywiając je i wzmacniając.

Post ten rozpoczyna serię eksperymentów do których nie będę używać produktów komercyjnych. Będę sprawdzać czy domowe sposoby rzeczywiście dają radę. Zrób to sam - DIY!

Spryskane roślinki - oby pomogło!

piątek, 8 czerwca 2012

Ciekawe, czy macie tak samo?

Właśnie zaczyna się mecz Polska - Grecja :) Jestem typowym przedstawicielem pół-kibica, bo uwielbiam to co się dzieje dookoła meczu, oraz przed meczem. Oglądam inaugurację, piłkarzy oraz słucham hymnów...i to byłoby na tyle :) Ewentualnie spojrzę jeszcze na tv, gdy będą jakieś gole, ale nie potrafiłabym ślepić w ekran bite 90min i podziwiać poruszającą się piłkę i goniących za nią piłkarzy :P Jakby nie było telewizor idzie w tle, więc jestem na bieżąco :)

sobota, 2 czerwca 2012

Zbawienie dla panów?

Witam po dość długiej przerwie, ale nie myślcie, że przez ten czas próżnowałam. To, co chcę wam dziś przedstawić, wymagało zebrania swego rodzaju dokumentacji. Więc do dzieła. Ostatnio w katalogu Oriflame pojawiła się pewna nowość, skierowana do panów. Mowa tu o kremie do twarzy zmniejszającym zarost North For Men. Mój mąż jako, że nie jest specjalnie zadowolony z czynności jaką jest golenie twarzy, entuzjastycznie podszedł do tematu i z optymizmem czytał opis w katalogu. Możemy się dowiedzieć, że jest to innowacyjny krem, który spowalnia odrastanie zarostu, należy stosować go dwa razy dziennie, po goleniu i ponownie przed pójściem spać. Po krótkim namyśle zdecydował się go zamówić i przetestować.



Postanowiliśmy przeprowadzić test. Zebraliśmy materiał, składający się ze zdjęć robionych przez 5 dni bez użycia kremu, oraz przez kolejne 5 dni po jego zastosowaniu. W roli modela wystąpił mój mąż :) Pierwszy dzień badania to dzień golenia twarzy. Zgodnie z instrukcją, mąż stosował krem dwa razy dziennie, rano i wieczorem. Zrobiliśmy pewne odstępstwo, ponieważ w opisie pisano, aby stosować krem codziennie po goleniu i przed pójściem spać. Mąż nie golił się każdego dnia, aby móc ocenić czy ten krem w ogóle daje jakieś efekty. Poniżej zobaczycie wyniki badania, po których stwierdzam, że krem raczej nie zadziałał...A szkoda :) W instrukcji dołączonej do kremu, można przeczytać, że efekty będą widoczne po 4 tygodniach stosowania. Pytanie, czy krem nie skończy się wcześniej :) Pozostaje mi kontynuować badanie i powrócić z kolejną notką o kremie za 2 tygodnie. Mój mąż dalej ma nadzieję, że może jednak zadziała :)

Dzień pierwszy - bez użycia kremu
Dzień drugi i trzeci - bez użycia kremu
Dzień czwarty i piąty - bez użycia kremu
Dzień pierwszy - po zastosowaniu kremu
Dzień drugi i trzeci - po zastosowaniu kremu
Dzień czwarty i piąty - po zastosowaniu kremu - bez różnicy