Kto z Was chętnie obiera warzywa? Z pewnością nie można zaliczyć mnie do tego grona, a zawsze największe problemy miałam z pomidorami. Dotychczas parzyłam pomidory wrzątkiem i liczyłam, że jakimś cudem będą ze mną współpracowały i ładnie się obierały. Raz skórka schodziła, raz nie. Ile wtedy trzeba było się namęczyć i sponiewierać pomidora zanim się go obrało, aż pewnego dnia zaciekawiona kampanią Lidla z Pascalem i Okrasą, postanowiłam sprawdzić ich stronkę. Natknęłam się tam na sposób Pascala na obieranie pomidorów. Byłam ciekawa czy jego sposób rzeczywiście działa, więc przeprowadziłam eksperyment. Przygotowałam trzy pomidory, na każdym nakroiłam nożykiem krzyżyk. Zagotowałam wodę w garnku, a obok przygotowałam miskę z zimną wodą. Do gotującej się wody zanurzyłam na łyżce pomidora, a następnie zahartowałam go w zimnej wodzie. To samo zrobiłam z pozostałymi dwoma pomidorami. W miejscu nacięcia, skórka sama zaczęła odchodzić. Przy pomocy jedynie palców, bez żadnego wysiłku i nerwów, zdjęłam skórkę z pomidorów. Tak więc sposób Pascala zaliczam do wyjątkowo udanych i pomocnych :)
środa, 15 sierpnia 2012
niedziela, 12 sierpnia 2012
Czasy spokoju
Witam w ostatni już miesiąc wakacji. Wakacje - czas wolny, a tak ciężko znaleźć czas na wyprodukowanie porządnego posta ;) Na całe szczęście, nastały czasy spokoju. Dzisiejszy post będzie pewnego rodzaju podsumowaniem ostatnich zdarzeń. Z pełną ulgą mogę powiedzieć, że po mszycach nie ma już ani śladu. Dziwaczki zdążyły się już odbudować. Na wszelki wypadek w dalszym ciągu, w każdej doniczce z dziwaczkiem posadzony jest ząbek czosnku, który jak widać skutecznie odstrasza wszelkiego rodzaju intruzów.
Mrówki również już nie zawitały na mój balkon. Widocznie pamiętają jeszcze zapach cynamonu ;) Co do małych, sprytnych wełnowców, które zaatakowały mojego fikusa, można powiedzieć, że jest lepiej. Dalej podlewam go na zmianę, raz wodą, raz roztworem z szarym mydłem. Roślinka rośnie zdrowo a liczba wełnowców zmniejszyła się. Ponieważ fikus zaczął szybko rosnąć, odizolowałam go od innych roślin, aby żaden z wełnowców nie zaatakował innej roślinki.
Korzystając z okazji podsumowań, pokażę Wam moje dwie egzotyczne roślinki, które również ostatnio szybciej zaczęły rosnąć. Pierwszą z nich jest plumeria. Tak naprawdę każdy ją zna, bo są to kwiaty, z których robione są wieńce hawajskie. Kwiaty tej roślinki są przepiękne, moje roślinki są jeszcze zbyt młode aby zakwitły, ale cierpliwie czekam na ten moment.
A tak będą wyglądać, jak już zakwitną :)
Drugą roślinką jest róża pustyni, odmiana pink snow. Podobnie jak i plumeria, rośnie bardzo powoli. Wygląda coraz ciekawiej, powoli zamienia się w drzewko z grubą, zieloną łodyżką, z której z każdej strony wyrastają ciekawe listki.
No, a teraz popatrzcie jak wygląda "dorosła" wersja tej roślinki.
Mrówki również już nie zawitały na mój balkon. Widocznie pamiętają jeszcze zapach cynamonu ;) Co do małych, sprytnych wełnowców, które zaatakowały mojego fikusa, można powiedzieć, że jest lepiej. Dalej podlewam go na zmianę, raz wodą, raz roztworem z szarym mydłem. Roślinka rośnie zdrowo a liczba wełnowców zmniejszyła się. Ponieważ fikus zaczął szybko rosnąć, odizolowałam go od innych roślin, aby żaden z wełnowców nie zaatakował innej roślinki.
Korzystając z okazji podsumowań, pokażę Wam moje dwie egzotyczne roślinki, które również ostatnio szybciej zaczęły rosnąć. Pierwszą z nich jest plumeria. Tak naprawdę każdy ją zna, bo są to kwiaty, z których robione są wieńce hawajskie. Kwiaty tej roślinki są przepiękne, moje roślinki są jeszcze zbyt młode aby zakwitły, ale cierpliwie czekam na ten moment.
A tak będą wyglądać, jak już zakwitną :)
Drugą roślinką jest róża pustyni, odmiana pink snow. Podobnie jak i plumeria, rośnie bardzo powoli. Wygląda coraz ciekawiej, powoli zamienia się w drzewko z grubą, zieloną łodyżką, z której z każdej strony wyrastają ciekawe listki.
No, a teraz popatrzcie jak wygląda "dorosła" wersja tej roślinki.
niedziela, 22 lipca 2012
Inwazja mrówek
Zgodnie z obietnicą post ten będzie poświęcony mrówkom. Jak kiedyś wspomniałam, potrzeba jest matką wynalazków, dlatego też ostatnio ciekawaAnia przeobraża się w blog o walce z przeciwnościami losu :) Nie muszę długo rozmyślać nad tematami postów, ponieważ problemy same pukają do drzwi. Z mrówkami było podobnie... Pewnego, upalnego dnia jak co dzień poszłam na balkon i ku mojemu zdziwieniu zauważyłam masę czarnych mrówek, pędzących po całym balkonie. Wspinały się po ściankach balkonu, po kablu, do szafki, w której trzymałam warzywa... Otworzyłam szafkę i zobaczyłam jedną, wielką, czarną ruchomą plamę. Chodziły po warzywach, wychodziły poza szafkę, chodziły po podłodze, po barierkach. Tysiące pędzących mrówek. Nie wiedziałam co robić więc czym prędzej zapytałam wujka google o pomoc. Jedno było pewne, że trzeba się ich pozbyć w ekologiczny sposób, ponieważ na balkonie przechowuję warzywa oraz roślinki więc nie chciałam niczego truć żadną chemią. Obmyśliłam 3 strategie :) Tak na wszelki wypadek, gdyby 2 nie zadziałały, liczyłam na ostatnią. Wyczytałam, że mrówki panicznie boją się cynamonu. Poszłam więc po cynamon i zaczęłam obsypywać cynamonem warzywa. Mrówki uciekały jak poparzone. Wszystkie warzywa przeniosłam do kuchni i dokładnie umyłam. W dalszej kolejności przygotowałam na nie zasadzkę, aby skupić je w jedno miejsce. Wiem, że mrówki idą do słodkiego. Mając tą informację, na złożony listek ręcznika jednorazowego wylałam troszkę miodu. Przygotowałam 3 takie pułapki, a następnie postawiłam je w różnych miejscach w szafce na balkonie. Drzwiczki do szafki zamknęłam i dałam im godzinę, aby jak największa ilość wpadła w zasadzkę. W tym czasie postanowiłam rozprawić się z mrówkami, które goniły po podłodze i barierkach. Rozsypałam więc na ich drodze cynamon, po czym zaczęły się wycofywać. Po godzinie otworzyłam szafkę. Przyznam się szczerze, że bałam się widoku jaki zastanę po otwarciu drzwiczek. Mrówki wpadły w moje pułapki, wystarczyło je teraz wywalić do worka i pozbyć się ich już poza domem. Tak więc pozbyłam się większości mrówek, ale ciągle przybywały jeszcze nowe osobniki, już nie w takiej ogromnej ilości, ale jednak to nie był koniec walki. Kolejną rzeczą jaką zrobiłam, było przygotowanie roztworu pół na pół woda z octem i opryskiwanie miejsc odwiedzanych przez mrówki. Niestety, nie zrobiło to na nich większego wrażenia, więc postanowiłam spryskiwać je samym octem. Podziałało! Padały jedna po drugiej. Opryskałam całą szafkę, ściany balkonu oraz podłogę. Do szafki włożyłam nasączone octem listki ręczników jednorazowych, aby nowym osobnikom odechciało się wchodzić na mój balkon. Gdy ocet wysechł, posypałam pewne miejsca cynamonem, aby odciąć ewentualnym mrówkom drogę do mieszkania. Następnego dnia na balkonie były już tylko szczątkowe ilości mrówek, które skutecznie wypędziłam nowymi porcjami octu i cynamonu. Trzeciego dnia po mrówkach nie było już śladu. Balkon wyglądał jak pobojowisko, cały śmierdzący octem i brudny od cynamonu :) Niestety nie mam zdjęć z całej akcji, bo trzeba było działać tak szybko, że nie było czasu na dokumentację zdarzeń :) Naprawdę, widok był przerażający, ale udało się!!! Impossible is nothing :)
sobota, 14 lipca 2012
Po długiej przerwie
Witam wszystkich po długiej przerwie na blogu! Moja nieobecność jest jak najbardziej usprawiedliwiona :) Sporo czynników sprawiło, że ostatnio nie miałam minuty spokoju. Najpierw walka z mszycami. Jak już wcześniej wspominałam, była ich cała masa. Po systematycznym skraplaniu liści i łodyg przygotowanym roztworem z szarego mydła i wody, mszyce, a raczej pozostałości po mszycach, zaczęły masowo wypływać z zakamarków liści. Liście były czarne! Nie był to najprzyjemniejszy widok dla osoby, która tak bardzo brzydzi się tymi wszystkimi robalami, no ale cóż... Wiedziałam, że te czarne liście trzeba spisać już na stratę, ale za wszelką cenę chciałam ocalić dziwaczki :) Pozbyłam się czarnych, zniszczonych liści. W międzyczasie przyszły jeszcze upały, które również nie były łaskawe dla osłabionych dziwaczków. Troszkę liści pousychało. Systematycznie staram się usuwać zniszczone liście, aby nie obciążać roślinek. Nagrodą za moje poświęcenie są pączki kwiatów, które zauważyłam parę dni temu u każdego z dziwaczków. Nie mogę się doczekać, kiedy kwiaty zakwitną, bo są one na tyle wyjątkowe, że świecą w nocy :) Na wszelki wypadek, aby odstraszyć mszyce, które zawsze mogą zaatakować, posadzę w każdej doniczce ząbek czosnku. Odchudzoną wersję dziwaczków bo bitwie z mszycami, możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej. Dziwaczki wojnę wygrały, ale nie obyło się bez ran ;)
W tym samym czasie zauważyłam coś dziwnego na moim fikusie retusa, drzewku bonsai, na którym pojawiły się gdzieniegdzie białe stworki... Nie miałam pojęcia co to może być, wiedziałam jedynie, że to kolejny, nieproszony gość. Niestety nie ma nic gorszego, jeżeli nie znamy swojego wroga. Zajęło mi troszkę czasu, aby dowiedzieć się, z czym mam do czynienia, i jak się tego pozbyć. W końcu, pewnego dnia, wpisałam magiczne słowa w googlach, popatrzyłam w grafikach i znalazłam! Pojawiła mi się angielska nazwa potworka, która kompletnie nic mi nie mówiła. Postanowiłam odnaleźć polską nazwę tego szkodnika - wełnowiec. Czytając jego opis, oraz oglądając zdjęcia z nim robiło mi się coraz bardziej niedobrze... Jest to na tyle cwany robal, że od strony łodygi i liści jest kleisty, ma sporo odnóży po bokach, a po zewnętrznej stronie pokryty jest biało-kremową pierzynką, przypominającą wełnę, która chroni je przed działaniem środków owadobójczych. Wspaniale... Paskudztwo to zagnieździło się prawdopodobnie w korzeniach bo mimo, że systematycznie pozbywam się tego, cały czas skądś to wychodzi! Jeżeli zauważę robala, biorę delikatnie zmoczoną watkę i przytykam ją do liścia tak, aby złapać na nią drania. Przeczytałam, że roztwór z szarym mydłem może również pomóc mi w walce z wełnowcami. Postanowiłam tym razem nie skraplać liści roztworem, ponieważ liczba robaków jest do opanowania sposobem z wilgotną watką, a podlewać ziemię na przemian raz wodą, raz roztworem z szarego mydła. Czy daje to jakieś rezultaty? Trudno powiedzieć, tragedii nie ma, bo wełnowców jest stosunkowo mało na liściach i są one systematyczne dobijane psychicznie i fizycznie przez moją osobę. Na zdjęciu nie zobaczycie tych stworów, ponieważ są malutkie, a nie chciałam robić zooma bo nie jest to przyjemny widok.
Gdyby ktoś pomyślał, że to koniec problemów, które mnie spotkały w ostatnim czasie, to grubo się myli. Równocześnie, nieoczekiwanie i NAGLE na moim balkonie pojawiły się tysiące czarnych mrówek pędzących przed siebie z zawrotną prędkością... Temat jest na tyle długi, że poruszę go w następnym poście. Sytuacja była nieciekawa, trzeba było działać szybko, dlatego też nie posiadam żadnych zdjęć z pola bitwy. Od razu zaznaczam, że musiałam wykombinować plan, w którym mogłam zastosować jedynie naturalne, ekologiczne środki za pomocą których udało mi się wyprosić nieproszonych gości :)
Bardzo odchudzone dziwaczki, pozostaje czekać, aż pączki zakwitną
W tym samym czasie zauważyłam coś dziwnego na moim fikusie retusa, drzewku bonsai, na którym pojawiły się gdzieniegdzie białe stworki... Nie miałam pojęcia co to może być, wiedziałam jedynie, że to kolejny, nieproszony gość. Niestety nie ma nic gorszego, jeżeli nie znamy swojego wroga. Zajęło mi troszkę czasu, aby dowiedzieć się, z czym mam do czynienia, i jak się tego pozbyć. W końcu, pewnego dnia, wpisałam magiczne słowa w googlach, popatrzyłam w grafikach i znalazłam! Pojawiła mi się angielska nazwa potworka, która kompletnie nic mi nie mówiła. Postanowiłam odnaleźć polską nazwę tego szkodnika - wełnowiec. Czytając jego opis, oraz oglądając zdjęcia z nim robiło mi się coraz bardziej niedobrze... Jest to na tyle cwany robal, że od strony łodygi i liści jest kleisty, ma sporo odnóży po bokach, a po zewnętrznej stronie pokryty jest biało-kremową pierzynką, przypominającą wełnę, która chroni je przed działaniem środków owadobójczych. Wspaniale... Paskudztwo to zagnieździło się prawdopodobnie w korzeniach bo mimo, że systematycznie pozbywam się tego, cały czas skądś to wychodzi! Jeżeli zauważę robala, biorę delikatnie zmoczoną watkę i przytykam ją do liścia tak, aby złapać na nią drania. Przeczytałam, że roztwór z szarym mydłem może również pomóc mi w walce z wełnowcami. Postanowiłam tym razem nie skraplać liści roztworem, ponieważ liczba robaków jest do opanowania sposobem z wilgotną watką, a podlewać ziemię na przemian raz wodą, raz roztworem z szarego mydła. Czy daje to jakieś rezultaty? Trudno powiedzieć, tragedii nie ma, bo wełnowców jest stosunkowo mało na liściach i są one systematyczne dobijane psychicznie i fizycznie przez moją osobę. Na zdjęciu nie zobaczycie tych stworów, ponieważ są malutkie, a nie chciałam robić zooma bo nie jest to przyjemny widok.
Biały osad na ziemi to pozostałości po szarym mydle
No dobra, widać jednego białego stworka, a jak ktoś przyjrzy się dokładniej to zauważy na spodniej stronie liścia i drugiego... zaraz idę po wątkę ;)
Gdyby ktoś pomyślał, że to koniec problemów, które mnie spotkały w ostatnim czasie, to grubo się myli. Równocześnie, nieoczekiwanie i NAGLE na moim balkonie pojawiły się tysiące czarnych mrówek pędzących przed siebie z zawrotną prędkością... Temat jest na tyle długi, że poruszę go w następnym poście. Sytuacja była nieciekawa, trzeba było działać szybko, dlatego też nie posiadam żadnych zdjęć z pola bitwy. Od razu zaznaczam, że musiałam wykombinować plan, w którym mogłam zastosować jedynie naturalne, ekologiczne środki za pomocą których udało mi się wyprosić nieproszonych gości :)
wtorek, 19 czerwca 2012
Mszyce - Plan B
Niestety, napar ziołowy nie pomógł. Co prawda zioła ożywiły roślinki, natomiast nie wykurzyły okropnych robali.
Nadszedł czas na wypróbowanie planu B. Długo się zastanawiałam, która opcję wypróbować. Czytałam książki, przeszukałam cały internet czytając polskie i angielskie artykuły. Wybrałam sposób, który najczęściej opisywano. W życiu nie wpadłabym na to, że jednym z najbardziej znanych sposobów na walkę z mszycami jest szare mydło :) Pisano, że trzeba przygotować roztwór wody z szarym mydłem, a następnie należy spryskać nim roślinki, nie oszczędzając wstrętnych robali.
Na początku przygotowałam odpowiednio mydło. Pamiętajcie, że możecie użyć jedynie zwykłego szarego mydła, wszystkie inne perfumowane z barwnikami mogłyby zaszkodzić roślinkom. Zwykłe szare mydło jest biodegradowalne i nie powinno pogorszyć stanu rzeczy. Mydło starłam na tarce, a następnie połączyłam z ciepłą wodą. Cały roztwór przelałam do spryskiwacza, wymieszałam i zostawiłam do ostygnięcia.
Po paru godzinach przystąpiłam do wdrożenia planu B w życie. Dokładnie spryskałam roślinki, nie zapominając również o pąkach, bo podejrzewałam, że w środku pąków również mszyce mogły się zagnieździć. Już po paru godzinach wiedziałam, że tą walkę wygram ja :) Nie ciesząc się zbyt szybko, spryskałam roślinki jeszcze przez kolejne dwa dni. Poniżej pokażę roślinki zaraz po spryskaniu, a w następnym poście opiszę finał walki z robalami!
Z daleka nie wygląda to źle, ale uwierzcie, z bliska widać mnóstwo małych poruszających się odwłoków! Brr...
Nadszedł czas na wypróbowanie planu B. Długo się zastanawiałam, która opcję wypróbować. Czytałam książki, przeszukałam cały internet czytając polskie i angielskie artykuły. Wybrałam sposób, który najczęściej opisywano. W życiu nie wpadłabym na to, że jednym z najbardziej znanych sposobów na walkę z mszycami jest szare mydło :) Pisano, że trzeba przygotować roztwór wody z szarym mydłem, a następnie należy spryskać nim roślinki, nie oszczędzając wstrętnych robali.
Na początku przygotowałam odpowiednio mydło. Pamiętajcie, że możecie użyć jedynie zwykłego szarego mydła, wszystkie inne perfumowane z barwnikami mogłyby zaszkodzić roślinkom. Zwykłe szare mydło jest biodegradowalne i nie powinno pogorszyć stanu rzeczy. Mydło starłam na tarce, a następnie połączyłam z ciepłą wodą. Cały roztwór przelałam do spryskiwacza, wymieszałam i zostawiłam do ostygnięcia.
Starte szare mydło i spryskiwacz z ciepłą wodą.
Po paru godzinach przystąpiłam do wdrożenia planu B w życie. Dokładnie spryskałam roślinki, nie zapominając również o pąkach, bo podejrzewałam, że w środku pąków również mszyce mogły się zagnieździć. Już po paru godzinach wiedziałam, że tą walkę wygram ja :) Nie ciesząc się zbyt szybko, spryskałam roślinki jeszcze przez kolejne dwa dni. Poniżej pokażę roślinki zaraz po spryskaniu, a w następnym poście opiszę finał walki z robalami!
Spryskane roślinki. Na liściach i łodygach widać roztwór z szarego mydła.
poniedziałek, 11 czerwca 2012
Potrzeba jest matką wynalazków...
No właśnie... Nie musiałam długo myśleć nad kolejnym eksperymentem. Powód znalazł się sam. Pewnego dnia (a dokładniej wczoraj) na balkonie na moich roślinkach zauważyłam czarne paskudztwo. Nie wiedziałam do końca, ale podejrzewałam jaki szkodnik zaatakował moje roślinki. Szybko sprawdziłam w internecie i moje obawy potwierdziły się. Paskudne mszyce zaatakowały dwa rodzaje roślinek - dziwaczki i próbują zaatakować surfinie. Pozostałymi roślinkami nie zainteresowały się. Jest to dla mnie okropna sytuacja, bo strasznie brzydzę się takimi robalami. Na samą myśl wszystko zaczyna mnie swędzieć. Trzeba było zacisnąć zęby i obmyślić jakiś plan działania. Wszystkie środki chemiczne odpadają, bo po pierwsze jestem alergiczką a po drugie po co się truć. W książkach i internecie znalazłam parę ekologicznych sposobów. Na początek wybrałam sposób najmniej śmierdzący :) Mowa o naparze z pokrzywy i piołunu. Więc do dzieła.
Do przygotowania naparu użyłam torebki z pokrzywą oraz łyżeczkę sypkich ziół piołunu. Przygotowaną mieszankę zalałam wrzątkiem. Poczekałam 2 godziny. Przecedziłam napar, a następnie wlałam go do spryskiwacza. Tak przygotowaną wystudzoną miksturą spryskałam obficie roślinki. Przez kilka następnych dni będę spryskiwać roślinki świeżym naparem i pozostaje mi obserwować czy liczba okropnych szkodników maleje.
Nie ma się co załamywać, jeżeli napar z pokrzywy i piołunu nie zadziała na mszyce to zastosuję plan B :) Tak czy siak, taka ziołowa mieszanka korzystnie wpłynie na roślinki, odżywiając je i wzmacniając.
Post ten rozpoczyna serię eksperymentów do których nie będę używać produktów komercyjnych. Będę sprawdzać czy domowe sposoby rzeczywiście dają radę. Zrób to sam - DIY!
Dziwaczki
Na żywo wygląda to o wiele gorzej...
Jak widać od spodu roślinki nie ma jeszcze tragedii
W przypadku surfinii widać początki ataku mszyc
Do przygotowania naparu użyłam torebki z pokrzywą oraz łyżeczkę sypkich ziół piołunu. Przygotowaną mieszankę zalałam wrzątkiem. Poczekałam 2 godziny. Przecedziłam napar, a następnie wlałam go do spryskiwacza. Tak przygotowaną wystudzoną miksturą spryskałam obficie roślinki. Przez kilka następnych dni będę spryskiwać roślinki świeżym naparem i pozostaje mi obserwować czy liczba okropnych szkodników maleje.
Nie ma się co załamywać, jeżeli napar z pokrzywy i piołunu nie zadziała na mszyce to zastosuję plan B :) Tak czy siak, taka ziołowa mieszanka korzystnie wpłynie na roślinki, odżywiając je i wzmacniając.
Post ten rozpoczyna serię eksperymentów do których nie będę używać produktów komercyjnych. Będę sprawdzać czy domowe sposoby rzeczywiście dają radę. Zrób to sam - DIY!
Spryskane roślinki - oby pomogło!
Subskrybuj:
Posty (Atom)